17/05/2018, między Płockiem a Włocławkiem


Młoda kura, którą tego ranka kupiliśmy na targu - moja gospodyni, jej bystry trzyipółletni wnuk i ja.
Kury zwykle nie garną się do ludzi, zwłaszcza spotkanych po raz pierwszy. Ta po paru godzinach znajomości wskoczyła mi na kolana. Ciekawość wzięła górę nad lękiem.



Kury kupuje się na targu w małym miasteczku. Targ to zwykły bazar: spożywczy, przemysłowy i tekstylny. Blisko wejścia stoi kilku sprzedawców drobiu, u wszystkich podobne klatki i zbliżony asortyment: młode nioski (21 zł/szt.), koguty do chowu z nioskami, młode brojlery, kilkudniowe kurczęta po 1,5 zł, kilkunastodniowe kaczęta i gęsięta. U jednego sprzedawcy są też młode białe indyki. Klient ma do wyboru różne kolory upierzenia kur; w ogóle nie ma mowy o tym, jakie to rasy. Rzadko się zdarza, żeby kupujący przyjeżdżali z własną klatką, jak my. Kupione kury są zwykle pakowane w elastyczne siatkowe worki na warzywa. Siedzą w nich po kilka, prawie bez ruchu, jak w wielkiej pończosze.